fbpx
  • ban06.jpg
  • ban07.jpg
  • ban08.jpg
  • ban09.jpg
  • ban10.jpg
  • ban11.jpg

Cały rok z niecierpliwością czekaliśmy na ten moment.

03.02.18 r. wsiedliśmy do busa, czekającego na nas pod LOTE, i wyruszyliśmy do Warszawy. Na lotnisku wielka ekscytacja - w końcu niektórzy z nas lecieli samolotem po raz pierwszy w życiu.

Najpierw sześciogodzinny lot, potem lądowanie w stolicy Kataru. Byliśmy zupełnie zaskoczeni nowoczesnością i luksusem panującym na lotnisku w Doha.

Następnie kolejny lot, nieco dłuższy, bo aż 10 godzin. Pod koniec już ledwo wytrzymywaliśmy w samolocie. Ale udało się i niezaprzeczalnie było warto. Południowa Afryka jest po prostu zachwycająca.

Przez cały pobyt nie mogliśmy znieść myśli o powrocie do zimnej, zaśnieżonej Polski. Szybko przywykliśmy do temperatury ok. 35°C. Tym bardziej, że większość z naszych goszczących miała w swoich ogródkach baseny, które pomagały nam znieść upał. Afrykańskie widoki zapierały dech w piersiach. Szczególnie na Górze Stołowej, Przylądku Dobrej Nadziei i Cape Point. Czuliśmy się jak w raju. Chłonęliśmy piękne krajobrazy, tak odmienne od tych polskich i europejskich.

Pomimo wszechobecnej, wakacyjnej atmosfery nie zapominaliśmy o obowiązku uczęszczania na lekcje języka niemieckiego w Paul Roos Gymnasium. Jednak nie był to jedynie obowiązek. Odnajdowaliśmy w tym również przyjemność. Dzięki realizowaniu różnych projektów udało nam się zintegrować z innymi uczniami Paul Roos. Szkoła ta jest miejscem, w którym zdecydowanie moglibyśmy zostać. Co z tego, że chodzą tam tylko chłopcy. Polki cieszyły się naprawdę dużym zainteresowaniem z ich strony. Przecież niecodziennym zjawiskiem jest widok dziewczyn na terenie męskiej szkoły. Wielkość obszaru, na którym mieściły się wszystkie budynki Paul Roos, wywarła na nas ogromne wrażenie. Przerwy zawsze spędzaliśmy na zewnątrz, na dziecińcu szkolnym, spożywając drugie śniadanie. Można tam było również kupić mrożoną czekoladę lub kawę (z czego chętnie korzystaliśmy w te wszystkie gorące dni).

Pierwszy tydzień pobytu w RPA cudownie się dłużył, każdy dzień zdawał się trwać wręcz nienaturalnie długo. Dzięki temu mogliśmy w pełni z nich korzystać, napawać się tą świadomością bycia tak daleko od śniegu, niskich temperatur i w ogóle zimy. Jednak podczas weekendu zaczął w nas narastać pewien niepokój, że jesteśmy coraz bliżej powrotu do domu. Wydawało się, że dni są jakieś krótsze. Nie chcieliśmy wracać, odrzucaliśmy wszystkie myśli z tym związane. Na szczęście plan pobytu był tak bogato wypełniony, że rzadko mieliśmy czas myśleć o zbliżającym się powrocie.

Bardzo podobał nam się weekend, ponieważ to rodziny goszczące decydowały o tym, co będziemy robić. Pokaz iluzjonistów, farma krokodyli, sanktuarium lwów, głaskanie gepardów, wyprawa w góry - to tylko kilka form spędzenia sobotniego i niedzielnego czasu. To ekscytujące, że każdy z nas zobaczył coś innego, ale wszystkie aktywności były równie warte przeżycia. Dodatkowo niejednokrotnie mieliśmy okazję spotkać się całą grupą w domach afrykańskich uczniów i po prostu spędzić ze sobą czas. To zaskakujące, że w tak krótkim czasie (jakim są dwa tygodnie) można tak silnie przywiązać się do ludzi z innego kontynentu, których w sumie nawet za bardzo się nie zna.

Kilka interesujących faktów z podróży:

  1. Polscy uczniowie całkowicie zakochali się w biltongu – suszonym mięsie, które jest niezwykle popularną przekąską w RPA. Dodatkowo dzięki naszym rodzinom goszczącym mieliśmy szansę spróbować prawdziwych afrykańskich smaków, np. mięsa ze strusia (bardzo smaczne i zdrowe).
  2. Event sportowy, który widzieliśmy na żywo w piątek, był po prostu niesamowity. Największe wrażenie wywarły na nas występy cheerleaderek i cheerleaderów z pięciu różnych szkół (a wśród nich naturalnie Paul Roos) oraz czynny udział uczniów na widowni, którzy wkładali całe serce w dopingowanie swoich przedstawicieli.
  3. Niezwykła jest ilość i wartość tradycji oraz zasad szkolnych w Paul Roos Gymnasium. Wszyscy wiedzieli o charakterystycznych mundurkach (a właściwie to całej garderobie z emblematami tej męskiej szkoły), które z dumą noszone są przez uczniów. Ale nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że wraz z pójściem do ostatniej (dwunastej) klasy, chłopaki muszą całkowicie ogolić głowy. Tak samo nie mieliśmy pojęcia, że nawet za niewielkie spóźnienie na lekcję uczeń zostaje ukarany obowiązkiem zostania w kozie po lekcjach. Dowiedzieliśmy się również (ba, nawet byliśmy świadkami), że uczeń, który podczas zajęć chce zdjąć swoją bordową marynarkę, musi uprzednio poprosić nauczyciela o pozwolenie. Natomiast po zakończeniu lekcji, zanim wyjdzie na korytarz, ma obowiązek niezwłocznie założyć ją ponownie. Najwspanialsze jest to, że uczniowie bardzo respektują te wszystkie tradycje i zasady i wcale na nie nie narzekają (myślę, że powinniśmy brać z nich przykład w kwestii noszenia naszych odLOT(E)owych krawatów).
  4. Na Przylądku Dobrej Nadziei mieliśmy okazję spotkać pawiany, które bezczelnie wtargnęły do samochodu pewnych turystów i ukradły im jedzenie.
  5. W ciągu tych dwóch tygodni część naszej grupy miała możliwość obejrzenia na żywo meczu rugby, na którym panowała niezapomniana atmosfera. Piękna sceneria skąpana w blasku zachodzącego słońca, głośna, dobra muzyka, afrykańskie przekąski i wspaniali ludzie - no żyć, nie umierać!
  6. Podczas naszego pobytu w RPA dwa razy spadł deszcz. I były to spore ulewy, z czego Afrykanie bardzo się cieszyli (biorąc pod uwagę panującą suszę, która jest najgorszą afrykańską suszą, jaka do tej pory miała tam miejsce.)
  7. Również w czasie naszej wizyty w Afryce Południowej wybrano nowego prezydenta RPA - Cyril Ramaphosa. To satysfakcjonujące, że byliśmy tam obecni w tak przełomowym momencie historyczno-politycznym.
  8. Dwoma punktami planu pobytu, które niezmiernie nam się podobały, były przejażdżka na safari i wizyta w Narodowym Ogrodzie Botanicznym Kirstenbosch. Wspaniale było zobaczyć z bliska tak wiele afrykańskich zwierząt (jak np. skocznika antylopiego czy kudu) i posłuchać opowiadającego o nich najcharyzmatyczniejszego przewodnika, jakiego kiedykolwiek poznaliśmy. Za to w botanicznym ogrodzie widoki po prostu zwaliły nas z nóg. To właśnie tam potwierdził się fakt, że afrykańska flora jest niezwykle różnorodna i całkowicie zachwycająca.

Oczywiście najgorszą chwilą z całej wyprawy było pożegnanie. To nie afrykański upał doprowadził nas do odwodnienia, ale płacz. Rzecz jasna chodzi o kobiece łzy. W zeszłym roku, kiedy uczniowie Paul Roos byli w Polsce, pożegnanie również stanowiło traumatyczne przeżycie. Ale wtedy pocieszająca była świadomość ponownego zobaczenia ich za rok. Teraz już niestety nie mamy takiej perspektywy. Jednak postanowiliśmy sobie, że będziemy utrzymywać kontakt z naszymi afrykańskimi przyjaciółmi. I że jeszcze wrócimy do RPA. Nie mielibyśmy takich planów, gdyby nie Pani Justyna Sobota, która zorganizowała tę egzotyczną, odległą i piękną podróż. A na miejscu jej południowoafrykańska koleżanka i siostra, jak o sobie mówi pani Alet Conradie germanistka ze szkoły Paul Roos, z którą współpraca trwa nieprzerwanie od 2008 roku. Jesteśmy wdzięczni naszym opiekunom - Pani Justynie Sobocie i Panu Maciejowi Pastusze - za dwutygodniową opiekę nad nami. Dzięki nim zyskaliśmy wiele niezwykłych wspomnień, które pozostaną w nas na zawsze.